wtorek, 16 czerwca 2015

Kolejna....

.... bezsenna noc. Piasek w oczach. Bol glowy. Szum w uszach. Strach.
Za oknem pochmurno. Pada deszcz. Pelargonie z balkonu pachna w calym mieszkaniu.
Wszystkie mozliwe swiatla zapalone. Ciagle jest mi za ciemno. Strach. Goraczkowo
zastanawiam sie czego tym razem sie boje? Ze zycia to nie nowosc, ale czego jeszcze?
Boje sie, ze musze wyjsc na  spacer. Boje sie, ze mojemu szczeniaczkowi jest ze mna zle.
Kupilam pieska trzy miesiace temu, aby wreszcie zmusic sie do regularnego wychodzenia
z domu. Zle zrobilam. Nie nadaje sie do codziennego wychodzenia na zewnatrz. Agorafobia
ze mnie ciagle wychodzi. Dwa lata spedzilam zamknieta w mieszkaniu. Po prostu po dwuletnim
nieskutecznym poszukiwaniu pracy wreszcie zaproszono mnie na rozmowe kwalifikacyjna, na ktorej uslyszalam, ze jestem za stara na prace w biurze, ze wiele lat spedzonych w jednej firmie nie jest zaleta, bo przez to na pewno sie nie rozwijalam i jestem do tylu z wszelkimi nowinkami komputerowymi, ksiegowymi itp. Nie mialam wtedy jeszcze czterdziestki! Podziekowalam za rozmowe, wrocilam do domu, zamknelam za soba drzwi i nie wyszlam z mieszkania przez nastepne dwa lata. Wylaczylam telefon, pozbylam sie kabla telewizyjnego i juz nie odezwalam sie do nikogo ze znajomych: przyjaciol, wrogow, nikogo. Nikt mnie zreszta nie szukal. Rozplynelam sie w niebycie. Ludziom to nie przeszkadzalo. Odetchneli z ulga. Nie mozna mnie bylo juz wykorzystac, wiec latwiej bylo o mnie zapomniec. Po co ludziom kula u nogi bez pracy, bez rodziny, bez checi do zycia. Nie dziwie sie.  Depresja z agorafobia to nie jest dobra kombinacja w kultywowaniu stosunkow miedzyludzkich. Po dwoch latach niezrozumialego uwiezienia we wlasnym mieszkaniu wyladowalam pierwszy raz w szpitalu psychiatrycznym. Dretwialam, pocilam i dusilam sie, gdy musialam nawet na chwile wyjsc z budynku szpitala do czego zmuszal mnie psychiatra i pielegniarki. Poza tym wegetowalam caly czas bezmyslnie w lozku, z otwartymi oczami wlepionymi w sufit. Po wszystkich mozliwych badaniach zaczeto mnie tam faszerowac silnymi psychotropami. Dziennie otrzymywalam dwadziescia dwie tabletki. Do wszystkich zajec bylam zmuszana grzecznie, ale stanowczo.  |Po prawie dwoch miesiacach w psychiatryku zaczelam wreszcie dobrowolnie brac prysznice, chodzic na joge, zajecia psychoterapeutyczne i usmiechac sie do ludzi nie uciekajac od nich. Wreszcie nadeszla pora na wypis ze szpitala. Wrocilam do mieszkania. Mialam na tyle energii, ze wreszcie moglam sama odgruzowac i doprowadzic je do jako takiej funkcjonalnosci. Cieszylam sie. Wydawalo mi sie, ze moge gory przenosic. Euforia z powrotu trwala moze dwa tygodnie. Potem wszysto nagle wrocilo do normy i wyladowalam z powrotem w psychiatryku po pol roku. Lekarz nie mial mozliwosci szpikowac mnie wieksza dawka lekow, wiec skierowal mnie na elektrowstrzasy. Przezylam, ale stracilam pamiec na pewien okres czasu. Wrocilam do domu. Wychodzilam tylko na wizyty do psychiatry.przez pierwszy rok raz w tygodniu, a potem przez nastepne piec lat, az do kwietnia tego roku, wychodzilam z domu tylko raz na miesiac... cale piec dlugich lat, z ktorych niewiele pamietam. Lata wyciete z zyciorysu, pelne psychicznego bolu, strachu, niepewnosci. Wizyty u psychiatry sprowadzaja sie teraz do tego, ze mu mowie czy wyszlam w miedzy czasie na dwor, czy nie... czy sie boje czegos czy nie... ze pogoda ladna/brzydka... ze ciagle leze w domu i gapie sie w sufit.. ze moje mysli kraza jak satelity wokol tego co bylo zle w moim zyciu, a przeciez to zle, nie bylo jakies tragiczne... ze mnie to przytlacza...ze nie chce mi sie zyc... ale nagle po trzeciej nieudanej probie, zaczelam sie takze bac, ze jak tak dalej pojdzie to zostane kaleka...co nie zmieniloby duzo mojej sytuacji, bo juz jestem kaleka umyslowa i nie bylabym wcale taka pewna, czy nie jest gorsza od fizycznej... fizycznie cialo samo potrafi sie zregenerowac czesciej niz umysl wyzwolic sie z imadla durnoty ...kalectwo fizyczne czesto (nie zawsze oczywiscie) wyzwala w ludziach wole walki o swoje zycie, kalectwo psychiczne ciagnie tylko do samodestrukcji...  jestem zwyklym wrakiem czlowieka, ktory boi sie nawet wlasnego cienia... ze jestem pasozytem... nic od siebie nie daje, a rece wyciagam do rzadu po rente na zycie i pieniadze na mieszkanie... ze moje ekstremalne lenistwo jest nie do ogarniecia... ze boje sie byc sama w swoim mieszkaniu na czwartym pietrze, ale boje sie tez wychodzic na zewnatrz...nie moge sobie poradzic z agorafobia, ale meczy mnie tez o dziwo klaustrofobia... ze wstanie z lozka i wziecie prysznica jest dla mnie wielkim wyzwaniem, a do tego ubranie sie i wyjscie z mieszkania urasta do problemu wielkosci Everestu....moj psychiatra to wszystko wie... on juz mi nic nie doradza... tylko gdy sie zapedzam w slepy zaulek to mi wmawia, abym wziela swojego mentalnego pilota, nacisnela guzik i zmienila kanal na lepszy program...wiec wracam myslami do lasu, w ktorym czuje sie w miare bezpiecznie... i pomyslec, ze on za ten las kosi grube pieniadze, a ja dalej wegetuje jak wegetowalam....dlatego w marcu stwierdzilam, ze przeciez jesli sobie sama nie pomoge to nikt mi nie pomoze... i stwierdzilam, ze potrzebny mi jest pies... jak pomyslalam tak zrobilam ... na siedemdziesiatej piatej stronie portalu handlowego wpadlo mi w oczy zdjecie malego bezbronnego szczeniaczka z czarnym futerkiem, bialymi lapkami i bialym krawatem... nie myslalam co bedzie potem... bylo tu i teraz... w ciagu pol godziny mialam juz wszystkie informacje dotyczace pieska, aby sie nie rozmyslic, od razu zaplacilam za niego, dostalam potwierdzenie i musialam czekac do konca marca, az szczeniaczek skonczy dwa miesiace i bedzie mogl opuscic swoja mame... miesiac pozniej mala, bezbronna psinka przyleciala do mnie z Florydy, merdala ogonkiem cala droge z lotniska do domu i gdy tylko wyciagnelam ja z jej klatki oblizala mnie jak stara znajoma, przytulila sie do mnie i zasnela... no i bylo po mnie... zakochalam sie w futrzaczku na zaboj... no i z dnia na dzien, po szesciu latach odosobnienia, zaczelam wychodzic na zewnatrz codziennie... po miesiacu co drugi dzien... a teraz jak uda mi sie wyjsc z pieskiem raz na trzy dni to jest dobrze... jestem przerazona... nie potrafie sie zmobilizowac do codziennych spacerow... co prawda w domu bawie sie ciagle z psinka i dbam o nia... ale wychodzenie z domu jest dla mnie problemem... milusia futrzana mordka go nie rozwiazala...na pewno jej nie oddam nikomu... ale nie potrafie ogarnac codziennego wychodzenia z domu... dni i noce przeciekaja mi przez palce i panika mnie ogarnia gdy pomysle o wychodzeniu... dlatego czesto rezygnuje ze spacerow...to jest silniejsze ode mnie... mam wrazenie, ze naprawde jestem uwieziona w szklanej klatce, z ktorej chcialabym bardzo sie wyrwac, ale niewidzialne szyby nie pozwalaja na ucieczke... cale szczescie, ze piesek zalatwia swoje potrzeby na specjalnej podkladce treningowej, ale to nie rozwiazuje problemu... moze Wasze slowa twardej prawdy prosto w oczy postawia mnie wreszcie do pionu?
Moja mala futrzana dziewczynka lezy teraz na swoim lozeczku, na pleckach, skrzywiona w bumeranga i z wystrzelonymi wszystkimi czterema lapkami w gore i z glowa polozona na brzuszku misia. Spi i posapuje glosno. Taki kochany slodziak. Bosze, przeciez jesli nie dla mnie to przynajmniej dla niej powinien mnie ktos stuknac mlotkiem w glowe, abym sie ocknela z marazmu i zaczela normalnie funkcjonowac!

6 komentarzy:

  1. Dzien dobry, czuje sie dokladnie tak jak ty. Wlasnie jestem w psychiatryku gdzie wyladowalam w zwiazku z walczeniem z depresja juz drugi rok. Bardzo sympatyczny psychiatra mi polecil osrodek zebym miala lepszy obraz siebie oraz inaczej na zycie patrzyla. Jestem za granica wiec sama bez rodziny i strasznie ciezko mi jest bez wsparcia. Polowa rodziny w Polsce a Mama i rodzenstwo jeszcze w innym kraju. Do tego zaczelam tez miec agorafobie a z kolei czuje sie tutaj zamknieta jak w klatce. Moze zamknieta w swoim umysle sie czuje. Medytuje, biegam a tu nic nie pomaga. Czytam caly czas w internecie i szukam historii jak ludzie sie wykaraskali z depresji. Wczoraj sie strasznie zalamalam i dzisiaj trudno wyjsc z lozka i na terapie. Cierpie na podstawowy brak bezpieczenstwa i lekarz mowi ze sama je musze zbudowac. Terapia w tym osrodki niby ma bardzo wysoka renome ale dlaczego ja nie moge sobie poradzic. Mialam spedzic tu szesc miesiecy a teraz jest to moj drugi miesiac a poprawy nie ma. W recz przeciwnie jest gorzej. Mowia mi ze musi byc gorzej zanim bedzie lepiej. Caly czas mam ochote wrocic do rodziny i tam sie leczyc ale tu mi mowia ze to proba ucieczki. Ze musze sie stawic temu. Nie pierwszy raz w zyciu przezywam doly ale ta depresja zaczela sie jak stracilam prace. Nowa prace znalazlam, wyprowadzilam sie do nowego miasta. W pracy sie nie ukladalo, zwiazek sie rozpadl i zostalam sama. Zamknelam sie w domu zamiast isc do ludzi. Do tego zdalam sobie sprawe ze prawdobodobnie jestem lezbijka co komplikuje sprawy. Nie podjelam wystarczajaca akcji w tym kierunku a teraz tu siedze wiec nie ma na to szans. Tak bardzo chce sie zmienic, byc zadowolona i wybic sobie te wszystkie negatywne mysli z glowi. Dzisiaj mam jechac do znajomych i opiekowac sie ich coreczka. Jutro wycieczka. Nie wiem jak dam rade. Jest opcja zostania tu w szpitalu ale boje sie ze jak zostane jeden weekend tu to juz bede tak caly czas robic. Mysle o powrocie do Polski, odpoczynku. Moze alternatywne terapie, akupunktura itd. Kupilabym sobie tez pieska, poszla gdzies na wolontariusz zebym sie czula potrzebna komus. Chce wrocic do normalnego zycia!! W zeszlym roku tyle lekow probowalam i nic. Nawet musialam wrocic z wycieczki z Francji poniewaz tak sie zle czulam po lekach ze nie moglam spac i nerwice mialam taka jak nigdy w zyciu! Trzeba mi bylo wrocic do rodziny jak sie depresja zaczynala. Moze wtedy bym sobie z nia dala rade. A teraz coraz trudniej sie wykaraskac. Co ja zle zrobilam?? Bylam nie uwazna, nie ostrozna? Moze to juz sie cale moje zycie szykowalo? Mowia mi ze ja uciekam od trudnosci i teraz tez proboje uciec. Czy maja racje??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet sobie nie wyobrazasz jak bardzo ucieszylam sie z Twojego wpisu! Odpowiem na niego troszke pozniej, bo niestety glowa nadal zachowuje sie jak mlot pneumatyczny i nie pozwala w skupieniu. Pozdrowionka!

      Usuń
  2. Caly czas zastanawialam sie co by tu napisac. Wiem doskonale jak sie czujesz. Mialam wrazenie, ze w niektorych momentach o mnie piszesz, a nie o sobie. Najwazniejsze jest to, ze chcesz cos zmienic. Myslisz o tym, a to juz cos. Moze w ktoryms momencie uda Ci sie mysli zamienic w czyn? Nie sluchaj tych, ktorzy Ci zarzucaja, ze uciekasz od trudnosci. A dlaczego nie? Przeciez kobieta np. maltretowana przez meza, powinna spakowac swoje rzeczy i uciekac gdzie pieprz rosnie. Przeciez jesli ktos mnie denerwuje to chyba lepiej jest sie odwrocic i odejsc, zamiast zostac i go zabic? Problemem jest to, ze czesto ludzie wola sie wlasnie tarzac w tych trudnosciach, zamiast od nich uciekac. Jesli masz ochote wrocic do rodziny bo uwazasz, ze to Ci moze pomoc, wiec moze masz racje? Warto sprobowac. Chcesz wrocic do Polski? Dlaczego nie? Moze zmiana wplynie na Ciebie jakos korzystnie. Przeciez gorzej juz chyba byc nie moze, prawda? Uwazasz, ze jestes lesbijka, to na pewno uda Ci sie kiedys zalozyc szczesliwy zwiazek z inna kobieta jesli tylko bedziesz miala checi. Gorzej bedzie jesli przestanie Ci sie chciec cokolwiek. Ucieczka? Co to jest ucieczka? To jest tylko odejscie od zlego w strone przewaznie lepszego, wiec to jest takie zle? Probuj wszystkiego dotad, az trafisz na skuteczny srodek, ktory wyciagnie Cie z tej cholernej depresji. Zdrowa dawka egoizmu nie zaszkodzila jeszcze nikomu. Mysl tylko o sobie i przede wszystkim nie przejmuj sie tym co inni mowia. Jesli sa to dobre rady, korzystaj z nich. Jesli cos Ci nie pasuje, to podziekuj i rob swoje. Co zle zrobilas? Dlaczego takie pytanie przyszlo Ci do glowy? Depresja to jest choroba. Moze zaatakowac kazdego. To nie jest kwestia wyboru. Ja sobie nie powiedzialam z nudow pijac kawke, ze dobra, zmeczylam sie zyciem i od dzisiaj pochoruje sobie na depresje. Po prostu nagle przyszla i zostala, wiec kto powiedzial, ze Ty cos zle zrobilas? Fajnie, ze poopiekujesz sie coreczka znajomych. Na wycieczke tez koniecznie jedz, porob troche zdjec, a potem wyslij mi pare! :) ale jesli nie masz ochoty to zostan w szpitalu i nie mysl o tym co bedzie potem. Moze akurat te weekendy w szpitalu tak bardzo Ci sie znudza, ze zaczniesz dobrowolnie i z wielka ochota spedzac je poza szpitalem? Jesli Ci sie nie znudza, to pewnie byly Ci bardzo potrzebne. Glowa do gory! Odzywaj sie czesciej! Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Temat, o którym piszesz, jest mi bliski, depresja nie zaciągnęła mnie tak daleko jak Ciebie, jednak dosyć daleko, bym zaplątała się we własnej kołdrze, a każde wyjście z łóżka było traumą, wysiłkiem nie do opisania...ja nie miałam odwagi o tym pisać...mimo iż prowadzę bloga trzy lata, napomykałam...ale nie byłam tak odważna jak Ty.
    Wspaniale, ze walczysz, wiem jak trudna jest ta walka...jednak myślę, że walczyć o siebie jest warto!
    Pozdrawiam gorąco!

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem jak to bedzie z ta walka, ale probuje. Raz jest lepiej, raz jest gorzej... zobaczymy... fajnie, ze zajrzalas. Trzymaj sie i nie daj sie! Pozdrowionka!

    OdpowiedzUsuń
  5. Czasem jest się na wozie, a czasem pod. Bitwę na pewno przegrasz nie raz, ale jak to mówią...ważne by wygrać wojnę.

    OdpowiedzUsuń