wtorek, 16 czerwca 2015

Pytlusia...

...moj piecio miesieczny szczeniaczek o godzinie czternastej przemaszerowal przede mna z szelkami do smyczy trzymanymi w mordce. Usiadla sobie przy drzwiach i szelmowsko patrzyla na mnie smiesznie przekrecajac kudlaty lebek. Dalabym glowe, ze sie do mnie usmiechala. Rozplakalam sie na ten widok. |Co to zwierzatko jest winne, ze ma taka wredna opiekunke. Pierwszy raz od czterech dni poszlam prosto pod prysznic. Ubralam sie. Wlozylam do plecaka butelke z woda, miseczka i pare psich smakolykow. Zalozylam Pytlusi szelki, przyczepilam smycz i uszczesliwionego i podskakujacego z radosci psiaka wyprowadzilam na swieze powietrze upalnego dnia. Patrzac na jej nieopisana radosc polykalam lzy. Naciagnelam na oczy czapke z daszkiem i ruszylam przed siebie. Modlilam sie w duchu, aby nikt mnie nie zaczepial i nie zasypywal pytaniami o szczeniaczka. Mam wrazenie, ze tutaj na chodnikach w samym centrum wielkiego Toronto kazdy zyczliwie sie usmiecha. Zyczliwosc obcych ludzi wylewa sie uszami. Chcialabym byc niewidzialna. Nie mam sily odpowiadac usmiechem na usmiech. Biore pare glebokich wdechow. Przemykam ze spuszczona glowa w boczna cudem opustoszala uliczke i slysze za soba swoje i Pytlusi imie. Nie udalo sie. Musze sie odwrocic, przylepic usmiech do twarzy, pozartowac i porozmawiac o pogodzie i szczeniaczku. Pytlusia szczesliwa i w podskokach podbiega do naszego sasiada i zaczyna swoj uwodzicielski taniec starajac sie zmusic go do zabawy. Patrze z zachwytem na jej niezmacony entuzjazm. Patrze na rozanielona twarz sasiada. Usmiecham sie. Tym razem szczerze. Dobrze jest. Tylko te durne lzy ciagle pchaja sie na zewnatrz. Po kilku minutach mowie, ze sie spiesze i uciekam na druga strone ulicy. Znow oddycham gleboko. Zaczynam lapac co raz wiecej powietrza. Panika chyba powoli mija. Skupiam sie na wyglupach Pytlusi. Bawi sie szyszka. Podrzuca ja wysoko, kopie lapka i biegnie za nia. Tak po calym chodniku. Energia ja rozpiera. Ludzie sie zatrzymuja, zagaduja, usmiechaja sie. Juz zaczynam dochodzic do siebie. Tez sie usmiecham. Zartuje. Glaskam inne psy. Pytlusia robi sie zabawnie zazdrosna. Jest fajnie. Ciesze sie, ze zmusila mnie do wyjscia na spacer. Postanawiam w nagrode zajsc do sklepu dla psow. Juz z daleka widzi sklep i zaczyna ciagnac smycz i maszerowac prosto do sklepu, prosto za lade, bo wie, ze tam dostanie od wlasciciela jakies smakolyki. Zaczynaja sie wyglupy po sklepie. Wlasciciel bawi sie z nia i daje jej kawalki suszonego kurczaka. Pytlusia w biegu polyka kurczaka. Zrzuca zabawki z polek na podloge, ja po niej sprzatam, wlasciciel ja karmi i juz oficjalnie drapie po brzuszku, bo oczywiscie zaprezentowala mu cale swoje podwozie. Dobry nastroj udziela sie i mnie. Pytam o najdluzsza smycz jaka moze mi sciagnac ten pan do sklepu. Przeczytalam na fejsbuku, ze w Toronto kary za nie trzymanie psa na smyczy w parku i w miescie wynosi $360 i wzwyz... wiec skonczyly sie beztroskie zabawy na trawie. Postanowilam wiec kupic nowa osmiometrowa smycz. Wybieram tez zielony plaszczyk przeciw deszczowy, Pytlusia go przymierza. Wyglada bosko. W ogole jej nie przeszkadza ubranko na futerku. Kupuje tez smakolyki, ktorymi tak sie zajada w sklepie i dorzucam do tego wszystkiego dwie male kosci. Zaplacilam za wszystko jak za zboze, ale nawet okiem nie mrugnelam. Zakupy sprawily mi przyjemnosc. Musialam wyniesc psiaka na rekach, bo sie zaparla i nie chciala wyjsc. Powoli, bocznymi drogami, rozmawiajac po drodze z wlascicielami innych psow, wrocilysmy do domu. Uff. Przezylam. Radosc Pytlusi udzielila sie takze i mnie. Ciesze sie, ze wyprowadzila mnie na spacer :)
Po powrocie Pytlusia pomaszerowala prosto do swoich pelnych miseczek, a ja przygotowalam sobie obiad z ryby, awokado i ogorka kiszonego. Obejrzalam 587 odcinek Na Dobre i Zle. Otrzymalam telefon ze szpitala z wiadomoscia, ze w czwartek mam sie stawic na tomografie glowy. Czekalam na nia niecaly tydzien. Dzien uwazam za udany i zakonczony. Pytlusia buszuje teraz w swoich zabawkach, a ja? Ja.... hmmmm .... zobaczymy.... aby tylko wytrzymac jakos do jutrzejszego dnia... moze cos mi skutecznie zaiskrzy o tym jak z powrotem zawinac moje wyprasowane zwoje mozgowe...

8 komentarzy:

  1. dobra myśl w Twoją stronę z Poznania...

    OdpowiedzUsuń
  2. Trafiłam na Twojego bloga przez koleżankę. Czytając zwróciłam uwagę na ten fragment: "Ciesze sie, ze wyprowadzila mnie na spacer :)"
    Ten nieśmiały uśmiech sprawił, że sama się uśmiechnęłam.
    Nie jestem specem od trudnych spraw, ale jestem człowiekiem. Jeśli będziesz chciała, możemy nawiązać kontakt. Ot tak po prostu, żeby wymieniać się myśli, spostrzeżenia... i to bez wychodzenia z domu! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, dziekuje Kolezance! Fajnie, ze zajrzalas. Bardzo sie ciesze. Nie wiem dlaczego moj email nie wyswietla sie nigdzie na blogu, a moze jest tylko ja go nie widze? Nie wiem. Dojde do tego. A na razie podam swoj adres tutaj: odepresji@gmail.com - z mila checia nawiaze z Toba kontakt!

      Usuń
  3. Wiesz...tak myślę sobie...dobrze, że założyłaś blog. Dla siebie samej.
    Czasami tak już jest, że trzeba gdzieś te wszystkie myśli, lęki...emocje których się nie chce albo nie lubi - wywalić gdzieś, podzielić , a nawet pożalić drugiemu człowiekowi - i to wcale nie koniecznie temu, którego się zna.

    Przytulenie najserdeczniejsze.

    OdpowiedzUsuń
  4. pozdrawiam Cię cieplutko. tak piesek to super pomysł

    OdpowiedzUsuń