Wczoraj z rana ubrana na krotki rekawek wyszlam na spacer z Pytlusia rozanielona z mysla, ze bedzie fajnie. Bylo. Przez jakies 300 metrow kiedy to nagle zaczelo mnie mdlic, krecic sie w glowie, zaczal zamazywac mi sie obraz, czarne mroczki zaczely latac przed oczami i najgorsze, brak powietrza... nie zastanawialam sie zbyt dlugo tylko zrobilam w tyl zwrot i pedem do domu. Tyle wyszlo nam ze spaceru. Przez reszte dnia mialam zawroty i cala reszte, ale przynajmniej nie zemdlalam i nie zwymiotowalam na ulicy, ani w domu. Agorafobia - cholera gorsza od ... no nie wiem czego... marze, aby pojsc do parku i byczyc sie w nim na trawie, bez koca nawet caly bozy dzien, az sie sciemni... ryczec mi sie chce... rower, ktorym kiedys podrozowalam sama po swiecie, po odludnych wertepach, stoi zakurzony i oparty o sciane i zawadza w przejsciu, ale nie mam sumienia go wyrzucic, bo ciagle sobie powtarzam, ze tak jak mi ta agorafobia wskoczyla nagle na tory, tak tez moze jednak nagle z nich wyskoczy i kiedys wszystko wroci do normy i znow zaczne sie wloczyc z dala od betonu... specjalny koszyk do roweru dla Pytlusi, byl pierwszym zakupem jaki zrobilam gdzy czekalam az Pytlusia do mnie dotrze. Marzenia, naprawde wydaje mi sie, ze mam przyziemne, nie chce juz nic od zycia, tylko tyle, aby Pytlusia nie zostala sama, abym mogla swobodnie wloczyc sie godzinami gdzie mnie nogi poniosa i abym wreszcie pozbyla sie tej ogolnej depresyjnej guli, ktora mnie przygniata.... ale wystarczy... ot tak mi sie ulalo, bo dzisiaj bardzo chcialam, ale nie zaryzykowalam wyjscia z domu i mam naprawde mieszane uczucia, ktore przekladaja sie na okrecone kraniki w oczach...
Zalaczam zdjatko Pytlusi, z jej najlepsza kolezanka Gizmo, jak sie okazalo
( a nie kolega! :) Tak mimo wszystko gdy na to patrze to wiosennie mi :)
Kochanie, wszystko ma swoją przyczynę a zwłaszcza fobie wszelakie i nerwice.Coś nieco o tym wiem, bo przez 5 lat mój mąż zmagał się z tzw. nerwicą oczekiwania. Było już tak zle, że rano odprowadzałam go do pracy, potem po niego przychodziłam. Nie mógł jezdzić komunikacją miejską ani sam ani ze mną, wszelkie miejsca takie jak : kawiarnia, kino, teatr,duże skupisko ludzi wywoływały ataki paniki. Tabletki nie rozwiązywały problemu, bo po nich był "przymulony" a zasadnicze objawy i tak nie ustępowały.Pewien
OdpowiedzUsuńmądry pan doktor powiedział, że najlepszym lekarstwem jest całkowita zmiana miejsca zamieszkania i trybu życia.
Wynajęliśmy inne mieszkanie a wtajemniczony w sprawę jego szef wysłał go w zagraniczną delegację. Całe zamieszanie związane z wyjazdem, duża ilość pracy z szykowaniem dokumentacji, jakoś dobrze na niego wpłynęły. Jednemu z jego kolegów wręczyłam tabletki(o czym mąż nie wiedział) i pełna niepokoju czekałam na jego powrót. Wrócili po 2 tygodniach, mąż pełen wrażeń z tej służbowej wyprawy i szczęśliwy, bo ani razu nie miał ataku paniki. Ale co miałam przez te 5 lat jego dolegliwości to zostało przy mnie.
Lekarz stwierdził, że bezpośrednią przyczyną był szok, którego mąż doznał, gdy dowiedział się, że moja operacja, która miała być nieomal zabiegiem kosmetycznym omal nie skończyła się moją śmiercią, a byliśmy wtedy 3 lata po ślubie.
Może spróbuj zastanowić się co mogło u Ciebie spowodować te fobię- bo to wcale nie musiało być bezpośrednie Twoje złe doświadczenie, równie dobrze mógł to być film, przeczytana książka lub zasłyszana od kogoś opowieść.
Fobie są o tyle dobre, że zawsze mają jakieś podłoże, tylko my nie zawsze wiemy skąd się u nas wzięły - to nie wirus grypy:))Tęsknię już za zielenią i słońcem, ale nie za upałami. Oj, trudno człowiekowi dogodzić, prawda?
Trzymaj się dzielnie;)
Wyobrazam sobie co za pieklo musieliscie razem z mezem przejsc. Cale szczescie, ze wyszedl z tego, ze Twoja operacja nie poszla na marne i ze wszystko wrocilo do normy. Ja dokladnie pamietam dzien, w ktorym po dwuletnim poszukiwaniu pracy, dowiedzialam sie od jakiejs wrednej sfrustrowanej baby, ze jestem za stara na prace w jej biurze (bylam wtedy przed czterdziestka! z dlugoletnim stazem w ksiegowosci) Gdzies na poczatku bloga opisywalam to dokladniej... w kazdym razie podziekowalam grzecznie kobiecie, wyszlam, dojechalam do domu, weszlam do mieszkania, zamknelam za soba drzwi i przez nastepne dwa lata nie wyszlam juz na zewnatrz... na poczatku wydawalo mi sie po prostu, ze nie wychodze bo nie chce, ale po wielu miesiacach okazalo sie, ze juz nie wychodze, bo juz nie moge... itp itd...jedna z najcierpliwszych kolezanek, ktora nie dala sie obrazic, po dwoch latach wyciagnela mnie na sile z mieszkania, wsadzila do samochodu i zawiozla prosto do psychiatryka na pogotowie ... tam sie dopiero dowiedzialam, ze istnieje cos takiego jak agorafobia i ze ja na to cierpie, ze o glebokiej depresji juz nie wspomne... a potem przez nastepne dlugie lata wychodzilam z domu tylko raz w miesiacu do psychiatry na wizyte i nic mi sie juz nie dzialo fizycznego, wiec stwierdzilam, ze zwyczajnie agorafobie mam za soba, tylko musze sobie poradzic z depresja... a na poczatku poprzedniego roku wpadlam na pomysl, ze przeciez nic mi nie jest, jestem tylko leniwa i powinnam kupic, czy adoptowac psa, aby zaczac zmuszac sie regularnie wychodzic z domu i zawalczyc z tym lenistwem... gdy pierwszy raz zemdlalam nie przyszlo mi na mysl, ze to agorafobia, tylko zla kondycja i odchudzanie, ale tylko sie pogorszylo itp itd... pozniej jak przejrze bloga to moze zalacze tutaj linka do tej strony, gdzie to wszystko opisywalam... dla mnie to bylo piekielko... ktos zasugerowal, abym oddala psa i po prostu nie wychodzila jak nie moge, ale swojej Pytlusi w zyciu bym nie oddala... po prostu zalatwilam jej psie przedszkole trzy dni w tygodniu, dwa dni w tygodniu wychodzi z kumplem i czasami ze swoja ulubiona pania od prania futra i przewaznie niedziele zostawiam sobie na spacery... i jakos zime przetrzymalam, a tu wczoraj znowu poczatki!...rece mi opadly z bezsilnosci :( Nawet sobie nie wyobrazasz jak trudno czlowiekowi dogodzic :) Pozdrowiona! Fajnie, ze zajrzalas!
UsuńNie pocieszę Cię tym, ale gdy już skończyłam się "zabawiać" w wychowywanie dziecka, które było już w szkole, postanowiłam wrócić do pracy i.... wszędzie dowiadywałam się, że skoro już skończyłam 35 lat to już jestem za stara.I tak było w każdym jednym miejscu. W końcu , za którymś razem zapytałam się, czy może niechcący zatelefonowałam do agencji towarzyskiej, skoro przyjmują kobiety tylko do 35 roku życia.Moja rozmówczyni obraziła się i mnie zwymyślała. Na nic były moje tłumaczenia, że
OdpowiedzUsuńbędę pracownikiem dyspozycyjnym, bo nie będę brać opieki nad dziećmi ani urlopu w okresie wakacji- wiek był decydującą sprawą. Ale miałam szczęście - założyliśmy ze znajomymi własną firmę i udało mi się dopracować brakujące do emerytury lata. Nie załamuj się tym, że nie udało Ci się jeszcze wyjść z tej fobii- ten proces znacznie szybciej zlikwidować z kimś miłym i rozsądnym przy boku. W USA, gdzie ludzi z fobiami różnymi jest na kopy i pęczki, są osoby (psychiatrzy) leczący te stany psychiczne. Najczęściej są to ćwiczenia pod kontrolą psychoterapeuty- np. boisz się pająków- to w towarzystwie psychoterapeuty wpierw oglądasz filmy o pająkach, potem masz styczność ze sztucznymi pająkami, potem ( z daleka z prawdziwymi), potem z bliska.To dość długi proces i wymaga od pacjenta dużego samozaparcia i chęci pozbycia się tego lęku.
Ale pomyśl - i tak już jest lepiej, bo wyszłaś i zdołałaś sama zawrócić, a nie padłaś nieprzytomna na chodnik. Doceń to i następnym razem postaraj się wyjść nie sama ale z kimś, z kim będziesz mogła zając się rozmową - wtedy też jest łatwiej. I -uwierz mi- niesamowicie lecznicze znaczenie ma terapia zajęciowa - haftowanie, robótki na drutach, decoupage lub inne "prace ręczne". Z jednej strony musisz się na tym skupić, by to zrobić dobrze, z drugiej- często musisz włożyć sporo pracy i zająć myśli tym, a nie czymś stresującym i gdy już coś Ci się udaje zrobić - nabierasz wiary w siebie.To nie muszą być rzeczy wielkie ani najpotrzebniejsze pod słońcem- czasem zrobienie małej serwetki szydełkiem potrafi uwolnić od ogromnego stresu i lęku. Ja robię same niepotrzebne rzeczy- szydełkowe duże bieżniki, szydełkowe zabawki, a najczęściej i najchętniej koralikową biżuterię, której nie sprzedaję, tylko po prostu rozdaję. Przejrzyj mój blog, to zobaczysz co robię.
Bardzo dobrze, że masz pieska i jestem pewna, że pokonasz z pomocą jego i życzliwych osób tę fobię. I dobrze, że zaczęłaś prowadzić blog - to też taki wentyl bezpieczeństwa.
I nie wiń siebie- postaraj się zaakceptować siebie taką, jaka jesteś, nawet jeśli masz kilka kg za wiele (wg idiotycznych tabel). Trzeba pokochać siebie w taki sposób, jak kochają nas nasze zwierzaki, czyli bezwarunkowo, a wtedy i inni zaczynają na nas inaczej patrzeć. A tak naprawdę to mało ważne jak nas widzą inni - i tego się trzymaj.
Najmilszego;)
Tych fobii to jest u mnie kilka... ale... balam sie pajakow, to w Gwatemali, na zlosc sobie, wzielam do reki ciezka tarantule (sa tam podobno niejadowite). Nie pozarla mnie, przezylam, chociaz nie moglam oddychac, ale nie zemdlalam. Teraz pajaki nie robia na mnie wrazenia. Boje sie wezy, to w Birmie, w jakiejs swiatyni wezy, gdy weszlam do srodka i zobaczylam jak sie wszedzie wija, na figurach, pomiedzy ludzmi i trzeba bylo uwazac, zeby na nie nie nadepnac to zrobilam w tyl zwrot i w nogi. Poczekalam na zewnatrz, az mi panika minie, weszlam z powrotem i ustawilam sie w kolejce gdzie mozna bylo poprosic jakichs dwoch mnichow, aby zawiesili takiego wielkiego ciezkiego pytona na szyje, do zdjecia...przezylam:) i chociaz dalej sie ich boje to takiego na przyklad Indiana Jonesa moge juz ogladac spokojnie, bez wychodzenia z pokoju, gdy widze scene, w ktorej wszedzie jest pelno wezy i nawet wija sie i wylaza ze scian :) ... a i jeszcze mialam lek wysokosci (na drabine do tej pory nie wejde nawet kilka szczebelkow) a zapisalam sie na kurs za Toronto i skoczylam sama ze spadochronem, ktory mial, delikatnie mowiac poplatane linki i powinnam go odpiac i otworzyc rezerwowy, czego nie zrobilam - oj to byla jazda) ale wyladowalam, nie polamalam sie i potem bez paniki wrocilam na nastepne skoki... i w Peru bylam w stanie wdrapac sie na stromiutka gore Wayna PIcchu, to ta stroma gora za Macchu Picchu. W niektorych miejscach sciezka byla szeroka tylko tak na szerokosc ciala i obok zaraz byla przepasc do samej doliny... i tak cala wspinaczka i jeszcze trzeba bylo wymijac innych turystow, ktorzy juz schodzili. Przezylam, nie spadlam, ale na drabine i tak nie wejde hehehe wiec i z ta agorafobia ostatniego lata myslalam, ze jak sie bede zmuszac na sile i wychodzic na te spacery z psem to mi przejdzie, a tu kicha... mdlenie na ulicy, czy w mieszkaniu, wymioty na ulicy czy w mieszkaniu, ataki paniki przypominajace zawal, jazdy karetka na pogotowie, praktycznie po nic, bo juz dawno mnie przebadali dokladnie i oswiadczyli, ze oni juz nic nie zrobia, ze to sprawa dla psychiatry... itp. itd. Tym razem nie poszlo tak latwo jak z pajakami, wezami czy lekiem wysokosci, czy nawet gdy ojciec postanowil nauczyc mnie plywac (w koncu wstyd mieszkac nad jeziorem i nie umiec plywac) i wyplynal ze mna na srodek jeziora i wrzucil do wody. Mimo, ze sie topilam to mi nie pomogl. Dopoki nie szlam na dno to nie reagowal tylko jeszcze wrzeszczal na mnie, ze wystarczy, ze zaczne machac rekami i nogami... i pomoglo... w jeden dzien nauczylam sie plywac... plywalam potem jak ryba i to uwielbialam, ale do dzisiaj nie wsiade na mala lodke i nie wskocze do wody, tylko powolutku do niej wchodze :) Jest jeszcze takich roznych rzeczy, ktore mnie mecza, ale tak niegroznie... Oj ma sie tych fobii, tak zupelnie po amerykansku :)) Moj wyglad to ostatnia rzecz o jaka bym sie martwila... zawsze bylam brzydka, potem gruba, ale nigdy do tego nie przywiazywalam wagi, poczucie humoru jakie mialam chyba robilo swoje bo na brak ludzi dookola nie narzekalam... wrecz przeciwnie, zawsze na urlopy wybieralam sie sama z namiotem i rowerem w tereny gzie wiecej jest zwierzyny niz ludzi i nigdy nie balam sie byc sama w lesie w dzien czy w nocy... potrafilam tak sobie dobierac trase, ze ludzi nie widywalam po kilka dni.... czym dalej od cywilizaji, tym lepiej... czulam sie wtedy jak w raju, natura i ja to byl dopiero fajerwerk :)
UsuńKurcze, jak niezbadana jest ludzka psychika. Ty, kobieta, która trzy czwarte (jak nie cały!) świata zjeździła, dziś cierpi na agorafobię... Złośliwość natury...
OdpowiedzUsuńGdzieś siedzi toto głeboko w Tobie i nie chce wyjść. Ale wierzę, że uda Ci się (z pomocą zwierza) z czasem wyrzucić intruza z siebie. I nie wyrzucaj roweru - kiedyś w końcu się przyda.
Zazdroszczę Ci tego ciepła. U nas koło zera, wiosna gdzieś het, daleko....
Mój organizm reaguje inaczej. Od listopada mam grypę, coś grypopodobnego, kaszel, temperaturę - już chyba ósmy raz. Stres i wypalenie, zmęczenie pracą, która obciąża psychicznie - i jest reakcja.
Bądź dzielna, wierzę w Ciebie. W końcu pobiegniesz po łące...
oj te grypy to sa upierdliwe... raz zaatakuje to potem ciagnie sie nie wiadomo ile, a pomieszana ze stresem to matko boska! A moze to jakas alergia? Ja takie grypopodobne objawy plus zalane krwia oczy to mam jak sie z kotem zbratam... przechlapane... a tak lubie koty! Glowa do gory, wiosna juz za rogiem to i chorobska na sloneczku wygrzejesz :)
Usuń