niedziela, 26 lipca 2015
7:04...
... rano...25C... podobno bez wilgoci...okaze sie jak wyjde na zewnatrz... kolejna nieprzespana noc... promienie sloneczne powoli wychylaja sie zza budynku i za chwile oswietla cale moje mieszkanie... za chwile wezme prysznic... i wymarsz... na inne dolegliwosci czasami juz udaje mi sie nie zwracac uwagi przez chwile... najwazniejsze, ze narazie normalnie oddycham i z calych sil staram sie nie panikowac...trzymajcie kciuki, aby ten cholerny spacer sie udal bez zadnych mecyi....Pytlusia w ogole sie chyba nie wyspala... cala noc sprawdzala co chwile co robie... teraz chodzi i ziewa i smiesznie sie przeciaga... nie mam pojecia czym ja sobie zasluzylam na takiego kochanego psiaka...
środa, 22 lipca 2015
Upaly...
... czterdziestopniowe minely, wiec dzisiaj wyszlam z Pytlusia na spacer trzy razy. Objawow towarzyszacych nie bede opisywac, bo bede sie powtarzac. Nie bylo to przyjemne. Z samego rana na jak mi sie wydawalo pustym chodniku, znienacka ktos lamanym angielskim niby do siebie pod nosem gruchnal mi prosto w ucho, ze to wstyd byc pijanym z samego rana. Bylo po szostej rano. Myslalam, ze jestem sama na chodniku. Co chwile zatrzymywalam sie i podpieralam to o drzewo, to o mur, to o plot, to przysiadlam na murku. Zawroty glowy i nudnosci bardzo mnie meczyly i musialam jakos sie 'uziemniac', ale nie prrzyszlo mi do glowy, ze bede wygladac jakbym byla pijana! Jedynie dusznosci wyjatkowo mnie nie meczyly, wiec spacery dzisiaj byly dluzsze.Masochistycznie trzy razy, rano, w poludnie i wieczorem... dwa razy wracalysmy do domu taksowka... i raz po powrocie do domu po trzecim spacerze zemdlalam w domu. Psychicznie jestem wyprana i oklepana. Strach jaki mnie meczy nazywam surowym, bo zadnych konkretnych katastrof w zyciu nie mam, zlych rzeczy, ktore mnie w zyciu spotkaly juz od dawna nie magluje, o niczym innym zupelnie nie mysle, oprocz tego aby wyjsc z domu, nie zgubic Pytlusi i wrocic do domu o wlasnych silach. To jest moje jedyne zmartwienie. Panicznie boje sie o Pytlusie i ciagle placze gdy o niej mysle. Od czasu do czasu dostaje jakichs drgawek niekontrolowanych. Juz kilka razy snilo mi sie to samo, ze budze sie w trumnie zasypanej pod ziemia i zaczyna mi brakowac tchu i sie dusze.. Pytlusia mnie za kazdym razem budzi, lize mnie wtedy jakby brala udzial w wyscigach i przynosi mi swoje ulubione zabawki i kladzie je na mnie, tuli sie do mnie i lapka dotyka mojej twarzy i tak przy mnie skacze i przynosi swoje smakolyki i chrupki i kladzie obok mnie na poduszce, az w koncu po jakims czasie oddech zaczyna mi sie uspokajac i gdy zaczynam normalnie oddychac to kladzie sie przy mnie na mojej poduszcze wtulona we mnie i dopiero wtedy zasypia.... a ja wtedy w placz, ze przeciez nie po to sobie szczeniaka do domu sprowadzilam, aby sie o mnie martwil, tylko po to, aby go otoczyc miloscia i sprawic, aby mial fajne zycie i razem z nim bezbolesnie wyjsc wreszcie ze swojej skorupy... abym wreszcie mogla sie skupic na zwierzaczku, a nie ciagle na sobie... Teraz znow jestem na takim dnie psychicznym, ze chcialabym po prostu zasnac i sie juz nie obudzic. Pewnie gdyby nie Pytlusia to po raz czwarty sprobowalabym. MAM DOSC! Za tydzien kolejna wizyta u psychiatry. Jak mi znow powtorzy, ze to wszystko siedzi w mojej glowie i ze wystarczy tylko jak w pilocie zmienic program, aby wszystko wrocilo do normy to chyba napisze jakas skarge na niego.... moze wtedy ktos sie zlituje i przydzieli mi innego psychiatre, ktory jakos zawalczylby z moimi fizycznymi objawami depresji i agorafobii... no przeciez nawet schizofrenika mozna jakos unormowac lekami, a ja mam sie meczyc z tym byle czym???
Gdy zakladalam bloga to myslalam, ze bede pisac sobie lekko o depresji (bo myslalam, ze agorafobii juz sie pozbylam) i ze dzieki temu pisaniu spojrze na siebie jakos z boku i moze to jakos pomoze? Nie myslalam jednak, ze w tak krotkim czasie mi sie pogorszy... i glupio mi, ze w kolko pisze o tym samym.... odpisywanie na listy odkladam na lepsze czasy, a te nie nadchodza!! Aby oderwac mysli od swoich dolegliwosci chodze sobie po innych blogach, aby skupic sie na czyms innym.... ale przy okazji tez na fejsbuku czytam mnostwo tragicznych wiadomosci i pod swoim wlasnym imieniem i nazwiskiem dobitnie, idac pod prad i nazywajac rzeczy po imieniu, komentuje wszystko co mi sie nie podoba i tylko czekam kiedy policja zapuka do moich drzwi.... moze to byloby jakies wyjscie?
a tak szczerze to mam jedno jedyne marzenie.... byloby do
zrealizowania gdyby nie ta agorafobia i ta oglupiajaca depresja :(
Wziac rower, zapakowac namiot, specjalny wygodny koszyk rowerowy dla Pytlusi juz nawet mam, zapakowac najpotrzebniejsze rzeczy i wyruszyc na tym rowerze w dzika Kanade, z dala od ludzi, czterech scian, internetu i betonu... tego z ludzkiej glupoty przede wyszystkim... gdyby nie male potkniecie to juz dawno spelnilabym to marzenie.... a teraz? Wpatruje sie tylko z utesknieniem w to zdjecie, ktore sobie zrobilam wloczac sie samotnie na rowerze po kanadyjskich Gorach Skalistych:
Gdy zakladalam bloga to myslalam, ze bede pisac sobie lekko o depresji (bo myslalam, ze agorafobii juz sie pozbylam) i ze dzieki temu pisaniu spojrze na siebie jakos z boku i moze to jakos pomoze? Nie myslalam jednak, ze w tak krotkim czasie mi sie pogorszy... i glupio mi, ze w kolko pisze o tym samym.... odpisywanie na listy odkladam na lepsze czasy, a te nie nadchodza!! Aby oderwac mysli od swoich dolegliwosci chodze sobie po innych blogach, aby skupic sie na czyms innym.... ale przy okazji tez na fejsbuku czytam mnostwo tragicznych wiadomosci i pod swoim wlasnym imieniem i nazwiskiem dobitnie, idac pod prad i nazywajac rzeczy po imieniu, komentuje wszystko co mi sie nie podoba i tylko czekam kiedy policja zapuka do moich drzwi.... moze to byloby jakies wyjscie?
a tak szczerze to mam jedno jedyne marzenie.... byloby do
zrealizowania gdyby nie ta agorafobia i ta oglupiajaca depresja :(
Wziac rower, zapakowac namiot, specjalny wygodny koszyk rowerowy dla Pytlusi juz nawet mam, zapakowac najpotrzebniejsze rzeczy i wyruszyc na tym rowerze w dzika Kanade, z dala od ludzi, czterech scian, internetu i betonu... tego z ludzkiej glupoty przede wyszystkim... gdyby nie male potkniecie to juz dawno spelnilabym to marzenie.... a teraz? Wpatruje sie tylko z utesknieniem w to zdjecie, ktore sobie zrobilam wloczac sie samotnie na rowerze po kanadyjskich Gorach Skalistych:
niedziela, 19 lipca 2015
Bylam...
.... u psychiatry. Nie zmienil moich lekow. Nadal biore jedenascie roznych tabletek - ten sam zestaw od szesciu lat. Dodal tylko lorazepam, ktory mam brac przed kazdym wyjsciem z domu. Przed moim wyjsciem z gabinetu na druczku do recept napisal mi wierszyk:
I know what to do. Just get out.
I can do it. Just do it now.
w wolnym tlumaczeniu:
Wiem co zrobic. Wyjsc.
Potrafie to zrobic. Zrobie to teraz.
!!! - to jest jego recepta na moja agorafobie!!!
Fakt, ze od momentu gdy zaczelam brac lorazepam przed wyjsciem z domu, ani razu nie zemdlalam i nie mialam ataku paniki gdy wychodze na dwa bardzo krociutkie spacery naokolo bloku... ale ciagle naokraglo (nie tylko na spacerach) mecza mnie nudnosci, zawroty glowy, wrazenie odrywania sie od ziemii, okropne bole glowy, swiatlowstret, dusznosci i taki sobie surowy strach... strach jest taki, ze mam wrazenie jakby ktos mi rece na szyi zaciskal.... ja sie po prostu dusze ze strachu... i nie spie ostatnio mimo, ze jestem wiecznie zmeczona... nie robie nic... jesli wychodze na spacer, czy wstane w mieszkaniu to robie wszystko w zwolnionym tempie, aby jakimis naglymi ruchami nie wywolac wymiotow, albo nie przewrocic sie od zawrotow glowy...Pytlusia bawi sie zabawkami, biega w podskokach po calym mieszkaniu, ciagle cos robi, jest bardzo zabawna, kochana i taka energiczna, ale nie rozrabia... i to mnie martwi... jak na moj gust jest za grzeczna... leze i ja obserwuje... i wydaje mi sie jakby robila wszystko, aby mnie rozsmieszyc, ale mi nie przeszkadzac...co jakis czas podbiega tez do mnie i albo dotyka mojej twarzy swoim zimnym noskiem, albo kladzie sie obok mnie na pleckach i wystawia brzuszek do miziania... gdy sie zmeczy zabawa to kladzie swoja morde na mojej poduszce i przytula ta mordke do mojej twarzy, zasypia i smiesznie posapuje...zauwazylam, ze gdy kladzie sie spac to zawsze mnie dotyka, najczesciej morda do mojej twarzy, albo kladzie sie na moich nogach, albo kladzie mordke na mojej szyi, albo zwyczajnie polozy lapki na moja reke... zupelnie jakby chciala sie upewnic, ze jej nie uciekne gdy ona spi... czesto patrze na nia i nie moge pohamowac placzu...glownie, ze nie moge wyjsc z nia na porzadny dlugachny spacer.... jestem bezsilna... psychiatra powiedzial mi, ze te moje wszystkie fizyczne dolegliwosci powstaja w mojej glowie i musze zaczac myslec pozytywnie... popatrzylam na niego i rece mi opadly... facet ma ponad czterdziesci lat praktyki jako psychiatra i karmi mnie TAKIM frazesem? Przeciez mu tlumaczylam, ze przez pierwsze dwa miesiace z Pytlusia prawie wszystko bylo w porzadku... zaczelam nawet myslec, ze wreszcie wychodze z tego bagna.... spedzalam z Pytlusia czas na zewnatrz po kilka godzin dziennie i dopiero od dwoch ostatnich miesiecy organizm znienacka zaczal mi strajkowac... i gdy pierwszy raz uslyszalam, ze to jest spowodowane stresem to prawie popukalam sie w glowe... jakim stresem? Przeciez mam wesolego kochaniutkiego szczeniaczka, ktory ciagle doprowadza mnie do smiechu, a mi tu ktos ze stresem wyjezdza? A teraz? Jak ja mam sie przedzierac z pozytywnymi myslami przez moje chocby tylko nudnosci, albo gdy oddychac nie moge.... szczegolnie gdy swiat szerzy nienawisc i morduje sie jakby byl na wyscigach, wysadza w powietrze, niszczy co sie da, a czego nie zniszczy to zasypuje smieciami, ludzie choruja na straszne choroby, jedni chca zyc, a umieraja, inni chca umrzec, a zyja, bogaci zabieraja biednym, biedni zabieraja bogatym, wszystko kotluje sie jakby nagroda dla najlepszych bylo zycie wieczne tu na ziemii, a przeciez za sto lat i tak wszyscy wyladujemy na cmentarzu, jak bedziemy mieli szczescie.... ludzi powinno sie prowadzic na ten cmentarz regularnie raz w tygodniu, bo niektorzy najwyrazniej zapominaja, ze wszyscy tam wyladujemy i zamienimy sie w zatrute pozywienie dla robali... i dla tego pylu, ktorym na pewno sie staniemy, warto robic zadyme ze swojego tak krotkiego zycia? Taaa... najwazniejsze to myslec pozytywnie...
I know what to do. Just get out.
I can do it. Just do it now.
w wolnym tlumaczeniu:
Wiem co zrobic. Wyjsc.
Potrafie to zrobic. Zrobie to teraz.
!!! - to jest jego recepta na moja agorafobie!!!
Fakt, ze od momentu gdy zaczelam brac lorazepam przed wyjsciem z domu, ani razu nie zemdlalam i nie mialam ataku paniki gdy wychodze na dwa bardzo krociutkie spacery naokolo bloku... ale ciagle naokraglo (nie tylko na spacerach) mecza mnie nudnosci, zawroty glowy, wrazenie odrywania sie od ziemii, okropne bole glowy, swiatlowstret, dusznosci i taki sobie surowy strach... strach jest taki, ze mam wrazenie jakby ktos mi rece na szyi zaciskal.... ja sie po prostu dusze ze strachu... i nie spie ostatnio mimo, ze jestem wiecznie zmeczona... nie robie nic... jesli wychodze na spacer, czy wstane w mieszkaniu to robie wszystko w zwolnionym tempie, aby jakimis naglymi ruchami nie wywolac wymiotow, albo nie przewrocic sie od zawrotow glowy...Pytlusia bawi sie zabawkami, biega w podskokach po calym mieszkaniu, ciagle cos robi, jest bardzo zabawna, kochana i taka energiczna, ale nie rozrabia... i to mnie martwi... jak na moj gust jest za grzeczna... leze i ja obserwuje... i wydaje mi sie jakby robila wszystko, aby mnie rozsmieszyc, ale mi nie przeszkadzac...co jakis czas podbiega tez do mnie i albo dotyka mojej twarzy swoim zimnym noskiem, albo kladzie sie obok mnie na pleckach i wystawia brzuszek do miziania... gdy sie zmeczy zabawa to kladzie swoja morde na mojej poduszce i przytula ta mordke do mojej twarzy, zasypia i smiesznie posapuje...zauwazylam, ze gdy kladzie sie spac to zawsze mnie dotyka, najczesciej morda do mojej twarzy, albo kladzie sie na moich nogach, albo kladzie mordke na mojej szyi, albo zwyczajnie polozy lapki na moja reke... zupelnie jakby chciala sie upewnic, ze jej nie uciekne gdy ona spi... czesto patrze na nia i nie moge pohamowac placzu...glownie, ze nie moge wyjsc z nia na porzadny dlugachny spacer.... jestem bezsilna... psychiatra powiedzial mi, ze te moje wszystkie fizyczne dolegliwosci powstaja w mojej glowie i musze zaczac myslec pozytywnie... popatrzylam na niego i rece mi opadly... facet ma ponad czterdziesci lat praktyki jako psychiatra i karmi mnie TAKIM frazesem? Przeciez mu tlumaczylam, ze przez pierwsze dwa miesiace z Pytlusia prawie wszystko bylo w porzadku... zaczelam nawet myslec, ze wreszcie wychodze z tego bagna.... spedzalam z Pytlusia czas na zewnatrz po kilka godzin dziennie i dopiero od dwoch ostatnich miesiecy organizm znienacka zaczal mi strajkowac... i gdy pierwszy raz uslyszalam, ze to jest spowodowane stresem to prawie popukalam sie w glowe... jakim stresem? Przeciez mam wesolego kochaniutkiego szczeniaczka, ktory ciagle doprowadza mnie do smiechu, a mi tu ktos ze stresem wyjezdza? A teraz? Jak ja mam sie przedzierac z pozytywnymi myslami przez moje chocby tylko nudnosci, albo gdy oddychac nie moge.... szczegolnie gdy swiat szerzy nienawisc i morduje sie jakby byl na wyscigach, wysadza w powietrze, niszczy co sie da, a czego nie zniszczy to zasypuje smieciami, ludzie choruja na straszne choroby, jedni chca zyc, a umieraja, inni chca umrzec, a zyja, bogaci zabieraja biednym, biedni zabieraja bogatym, wszystko kotluje sie jakby nagroda dla najlepszych bylo zycie wieczne tu na ziemii, a przeciez za sto lat i tak wszyscy wyladujemy na cmentarzu, jak bedziemy mieli szczescie.... ludzi powinno sie prowadzic na ten cmentarz regularnie raz w tygodniu, bo niektorzy najwyrazniej zapominaja, ze wszyscy tam wyladujemy i zamienimy sie w zatrute pozywienie dla robali... i dla tego pylu, ktorym na pewno sie staniemy, warto robic zadyme ze swojego tak krotkiego zycia? Taaa... najwazniejsze to myslec pozytywnie...
czwartek, 9 lipca 2015
Oddalam Pytlusie...
... do pralni dzisiaj pierwszy raz :)
Byla tam 6 !!! godzin!! Wyszla stamtad jak mloda bogini :)))
Byla tam 6 !!! godzin!! Wyszla stamtad jak mloda bogini :)))
Gdy mnie zobaczyla siedzaca na laweczce w poczekalni to wyrwala smycz
z reki kobiety, ktora ja prowadzila, wskoczyla mi na kolana i wariowala na tych kolanach
dobre ponad pietnascie minut zanim moglam zaplacic :)
wtorek, 7 lipca 2015
Slow...
... mi brak. Dzisiaj rano poszlam na spacer. Przez caly czas nie moglam porzadnie zlapac powietrza i bylo mi slabo... dobra... mowie sobie, ze to tylko chyba panika... zwolnie, skupie sie na piesiu to przejdzie... nie przeszlo... gdy zaczely mi rece i twarz dretwiec to wrocilam do domu! Umowilam sie wczoraj z sasiadem, ze zostawie dzisiaj rano Pytlusie u niego i zrobie runde po pobliskich sklepach... no i tak zrobilam mimo, ze nie czulam sie dobrze... poszlam do trzech sklepow... zrobilam zakupy... caly czas zle sie czulam... wyszlam w koncu z podziemia na zewnatrz i w tlumie ludzi zwymiotowalam... wstydu sie najadlam... rozplakalam sie z bezsilnosci... jakas kobieta dala mi wody... ktos tam podszedl i zapytal sie jak mi pomoc... reszta, dzieki bogu, omijala szerokim lukiem... w koncu sie pozbieralam i okolo 300 metrow do domu, a ja sobie podjechalam taksowka, chyba raczej niezbyt wygladalam, bo kierowca nawet nie marudzil, ze taki krotki kurs ma... w domu polozylam sie i z godzine lezalam zanim sie pozbieralam i poszlam do sasiada po Pytlusie... zielona i prawie fioletowa na twarzy, czarne kola pod oczami... nedza i rozpacz... nie wytrzymalam i mu sie wyplakalam... stwierdzil, ze on wezmie Pytlusie do siebie, a ja mam sie zebrac i zamiast czekac na psychiatre, to pojechac do psychiatryka na pogotowie po pomoc ! Posiedzialam u niego, uspokoilam sie, zabralam psine i wrocilam do domu... polezalam i teraz siedze w internecie i czytam co mi wpadnie w rece, aby mysli odciagnac od tego, ze mi niedobrze... w tygodniu zrobie pranie...jesli nic sie nie zmieni i psychiatra nie oddzwoni to po niedzieli pojde do psychiatryka....ja tu chyba naprawde wariuje... tabletki biore codziennie, a szczerze mowiac nie wiem po co .... sie porobilo!! ... no to sie wyzalilam...zdaje sobie sprawe z tego, ze sie powtarzam.... jednym slowem ciagle nie jest dobrze... ale mnie odrzuca od tego psychiatryka i tak odsuwam te wycieczke tam jak najdalej moge, ale jesli nie wytrzymam do nastepnego tygodnia to pieprzne wszystko i tam pojde i juz.... nie no... sami widzicie, ze nawet normalnie pare slow napisac nie moge chociazby o pogodzie... no dobra, mamy upaly i saune... zachod Kanady sie pali, a dym z tych pozarow dotarl juz na wschod do nas... a przeciez Kanada nie jest taka mala! ... ostatnio dwie osoby (psie znajomosci) namawialy mnie, abym pojechala z nimi (osobno) w tropiki (bo tanio) i do Azji (bo pojedynczo za drogo)... wiem, ze chca dobrze, zreszta o moich problemach nie zwierzam sie....a co ja mam powiedziec? ... ja tu mam problem z wyjsciem na spacer pare krokow od bloku!! smile emoticona Ania z Las Vegas namawiala mnie, abym z nia pojechala gdzies na jakies tropikalne wyspy, bo bardzo tanio... zebym zabrala Bessie i ze bedzie fajnie... no to zaczelam jej dokladnie opisywac przez co ostatnio przechodze i ze wyjazdy dalej niz kilometr z mieszkania na razie nie wchodza w gre... to mi zaczela doradzac, ze mam pozytywnie myslec, brac gravol na nudnosci, tabletki od bolu, cos na uspokojenie i bedzie dobrze :))) Zeby to bylo takie latwe! Ja juz w ogole nie mysle! ani pozytywnie, ani negatywnie tylko modle sie aby mi wreszcie przeszly dolegliwosci, ze zadne leki nie dzialaja, ze to problem z glowa, przeniosl sie na problem z cialem... ze jestem w rozsypce i na razie nie mam nad tym kontroli i wyjazd to bylyly tylko wyrzucone pieniadze.... ja swoje, a ona swoje... ciagle mi podsyla co raz to nowe oferty w tropiki...no jeszcze zima to rozumiem, ale jechac w tropiki latem? smile emoticon...dla mnie chwilowo szczytem marzen jest wziac Pytlusie i powloczyc sie z nia nad jeziorem Ontario (ktore zaczyna sie jakies trzy kilometry ode mnie) i oddychac normalnie... a bylo tak pieknie... wegetowalam sobie spokojnie zamknieta w domu, to mi sie leczyc depresje i agorafobie bezbronnym psem zachcialo... normalnie jakbym kij w mrowisko wsadzila!... nie zrozumcie mnie zle, absolutnie nie zaluje, ze mam Pytlusie! Nie oddam jej nikomu! tylko od jakiegos czasu (tak okolo poltora miesiaca chyba) moj organizm zwariowal i nie mam pojecia jak dlugo jeszcze tak wytrzymam :(
sobota, 4 lipca 2015
U mnie...
... dzisiaj wreszcie nastapila malenka zmiana. O godzinie siodmej rano zabralam Pytlusie i wyszlam na spacer na puste ulice. Zero ludzi, bardzo malo samochodow, slonce, chlodek i oszalamiajacy zapach lipy. Bylysmy na zewnatrz ponad poltorej godziny. Zrobilam tez zakupy. Gdy rozbolala mnie glowa i zaczely meczyc nudnosci, szybko wrocilysmy do domu. Postep - nie zemdlalam, nie mialam zadnego ataku paniki, ale bol glowy i nudnosci mecza mnie do teraz. Od jakiegos czasu jestem tez bardzo zmeczona. Do tego stopnia, ze zasnelam z kubkiem zimnej kawy w reku, ktora wylalam na brzuszek Pytlusi, bo spala obok mnie na pleckach. Moj psychiatra chyba jest na urlopie, bo jeszcze nie oddzwonil! Psychiatryk obchodze na razie szerokim lukiem. Ogolnie mam wszystkiego dosc, ale cieszy mnie, ze wyszlam wreszcie sama na spacer i nic sie nie stalo. Zawsze to jakis maly kroczek do przodu, szkoda, ze przewaznie towarzysza mu przynajmniej dwa do tylu.
Dziekuje wszystkim za komentarze, maile i slowa wsparcia. Bardzo mnie one ciesza!
Wybaczcie, ze od razu nie odpisuje na maile. Odpisze na wszystkie na pewno, tylko teraz mam troche gorsze dni i nie wychodzi mi skupianie sie na pisaniu. Przepraszam.
Pozdrawiam Was wszystkich!
Dziekuje wszystkim za komentarze, maile i slowa wsparcia. Bardzo mnie one ciesza!
Wybaczcie, ze od razu nie odpisuje na maile. Odpisze na wszystkie na pewno, tylko teraz mam troche gorsze dni i nie wychodzi mi skupianie sie na pisaniu. Przepraszam.
Pozdrawiam Was wszystkich!
Subskrybuj:
Posty (Atom)